Wyrwana z duchowej apatii

"Leży przede mną książeczka do nabożeństwa z 1928. To niemal relikwia rodzinna. Na wstępie wpisany ręką świątobliwej zakonnicy fragment "Pieśni na dzień dzisiejszy" św. Teresy od Dzieciątka Jezus" - tak rozpoczyna swoją opowieść Grażyna Matusiewicz z Lublina.

Wracam myślą do pierwszych lat mego życia. Dobry Ojciec Niebieski wlał w moją dziecinną duszę wiarę; jej nauczycielką była moja śp. mama. Mama była zafascynowana postacią "małej Tereski". Przekazała mi wiele wiadomości o tej tak niezwykłej pośredniczce Łask Bożych, o Jej małej drodze do świętości. Kiedy miałam 4 lata, przeczytała mi książeczkę o Niej. Od razu uznałam św. Tereskę za swoją najlepszą Przyjaciółkę. Pragnęłam być choć trochę do niej podobna. Myślę, że Dobry Bóg już wtedy powierzył Jej pieczę nad moją drogą do Niego. Kiedy nauczyłam się czytać, zdobyłam "Dzieje duszy". Wiele książek w życiu przeczytałam, ale właśnie ta pozwoliła mi po dziesiątkach lat wrócić na właściwą drogę. Przy bierzmowaniu oświadczyłam z całą powagą: "święta Tereniu, jesteś teraz moją Patronką, pamiętaj!". Ale to ja na długi czas zapomniałam o Niej.

Stałam się przemądrzała. Jaki mógł być skutek budowania swego życia - mimo starania o zachowanie zgodności życia z wiarą - bez pytania Boga, jaka jest Jego wola i bez proszenia Go codziennie o pomoc w jej wypełnieniu? Wiadomo - żałosny. Doznawszy bolesnych upadków, stanęłam przed Bogiem z pokorną prośbą "Ojcze, dopomóż", "Boże, prowadź".

Dar potomstwa
W małżeństwie doświadczyliśmy jeszcze głębiej Chrystusowych słów "beze Mnie nic uczynić nie możecie". Pan Bóg chciał m.in. byśmy uwierzyli, że dzieci są Jego darem. Czas biegł nieubłaganie, a ja zbliżałam się do wieku, w którym trudno już o macierzyństwo. Uznaliśmy, że może nam pomóc tylko gorąca modlitwa o cud. Latem udaliśmy się na urlop do Krasnobrodu. Jest tam Sanktuarium Matki Bożej, a w nim Jej koronowany, słynący cudami obraz. Z miejscem tym nasza rodzina jest związana od co najmniej wieku. Otrzymała tu wiele łask. Także nam, przez wstawiennictwo Matki Bożej Krasnobrodzkiej Pan Bóg udzielił wielkiej łaski. Wpisując się do księgi, prosiliśmy o potomstwo i o to, by nie był to tylko jedynak. No i mamy dwóch synów. Chłopcy bardzo szybko zaczęli pilnować wspólnej modlitwy, a naszą szczególnie ulubioną był południowy Anioł Pański. Odmawialiśmy go wraz z naszą kochaną Babunią. Tak płynęły nam lata pełne pracy, modlitwy, radości i wielu, często poważnych trosk.

Lenistwo przezwyciężone
Tak już jest w życiu duchowym, że jeśli nie posuwamy się do przodu, niebezpiecznie się cofamy. Zapracowana i zmęczona odsuwałam do czasu wolniejszego marzenia o choć trzydniowych rekolekcjach, nie spełniony pozostał też zamiar przyjęcia szkaplerza świętego. Nawet nie zauważyłam, kiedy jedynym odpoczynkiem stała się herbatka i telewizor. Wydawało mi się, że wszystko jest w najlepszym porządku - chodziliśmy do kościoła, poranna wspólna modlitwa była tak normalna jak śniadanie, bez którego nikt nie wychodził do pracy i na zajęcia. Tymczasem ze Stolicy Piotrowej coraz silniej dochodził głos nawołujący do pogłębiania wiary i życia duchowego. Pewnego razu pomyślałam z przerażeniem, że na sądzie ostatecznym może się okazać, że więcej czasu oglądałam telewizję niż modliłam się na różańcu. Powoli uzależniłam się od jakiegoś beznadziejnego serialu telewizyjnego. Jak bardzo to podstępna broń Złego. A ja byłam zarozumiale przekonana, że mnie już naprawdę nic nie zepsuje, bo przecież nic złego nie robię. Tymczasem zrobiłam krzywdę sobie, wpadając w duchowe lenistwo.

Dobry Ojciec Niebieski dopuścił ostrzejsze środki, by mnie ratować. Przejście przez oczyszczający proces jest trudne. Doświadczenie było bolesne duchowo i fizycznie. W Wielkim Poście 2000 r. jak zwykle poszłam na Drogę Krzyżową. Byłam tak słaba, że ledwo stałam, niewiele słyszałam i rozumiałam. Podczas tego nabożeństwa zapamiętałam tylko jedno zdanie, którego nigdy nie zapomnę. Przy XII stacji padło pytanie: "jaka będzie twoja śmierć, kto po ciebie przyjdzie w tej ostatniej godzinie?". Nie wiem, jak to napisać, po prostu zobaczyłam wtedy św. Tereskę. Nie wiem, czy miałam oczy otwarte, czy zamknięte, ale widziałam Ją. W długim, białym płaszczu karmelitańskim, z krzyżem w różach w ramionach. Ogarnęło mnie wielkie zdumienie. "Święta Tereniu, to Ty?" - zapytałam. Nie, nie stał się nagły cud. Nie ozdrowiałam, choć poczułam się mocniejsza i pewna, że to jakaś wskazówka. Zaczęłam się "zbierać". W jednym z kościołów znalazłam pełnych współczucia spowiedników. Usiłowali mi pomóc. Pracowałam niedaleko tego kościoła, więc przed pracą szłam na Mszę św. Dostałam polecenie od spowiednika, bym możliwie często przychodziła przed Najświętszy Sakrament. Po pracy "wpadałam" więc choć na kwadrans do Pana Jezusa ukrytego w tabernakulum. Po prostu klęczałam bliziutko Niego. To była genialna rada. Wzmocniłam się na tyle, że po pracy zaczęłam jeździć do archikatedry. Był przecież Rok Jubileuszowy.

Zaczynałam "funkcjonować"
W archikatedrze trwa nieustająca adoracja Najświętszego Sakramentu. I choć nadal doznawałam wielu fizycznych i duchowych dolegliwości, zaczynałam "funkcjonować". Miałam przecież wiele obowiązków. Dwa domy pod opieką, bo i moi rodzice z miesiąca na miesiąc zaczęli potrzebować coraz większego starania.

W czerwcu 2000 roku, wychodząc ze Mszy św. z kościoła akademickiego zauważyłam na tablicy ogłoszeń wizerunek św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Zaintrygowana przeczytałam ogłoszenie. Było to zaproszenie na Zjazd Kręgu Przyjaciół św. Teresy. Miałam wrażenie, że św. Teresa zaprasza i mnie. Pokonując nieśmiałość, zadzwoniłam pod wskazany adres. Nikomu nie znaną osobę przyjął na zjazd dyrektor Ośrodka o. Łukasz. Miałam tylko kilka dni, by przygotować się sama i dwa domy na mój wyjazd. Okazało się, że to możliwe! Wybrałam się w podróż do nieznanej mi dotąd miejscowości - do Czernej. Już na dworcu kolejowym wypatrzyłam grupę jadącą na zlot. Na tyle jeszcze było ze mną źle, że nie miałam odwagi do niej podejść. Trzy dni zlotu w Czernej okazały się czasem błogosławionym.

"Zlot był dla mnie wyjściem z ciemnego i dusznego pomieszczenia na światło i świeże powietrze. Szczera modlitwa, serdeczność ludzi tu zgromadzonych, Msze św. w pięknej świątyni, cudowny wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej i Twoja figura na postumencie, św. Tereniu, przywracały mi zdrowie duszy i ciała" - napisałam po powrocie w gazetce Ośrodka. "Ilekroć czułam nadciągającą zawieruchę ducha, podnosiłam oczy na Twoją figurę, a spokój wracał. Pokój do spania też nosił Twoje imię. Zasypiałam i budziłam się patrząc na Twój wizerunek. Rękopisy autobiograficzne niejako dopełniły serii zesłanego mi ratunku. Znalazłam odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Jestem pewna, że to dzięki Twemu wstawiennictwu, św. Tereso, Pan Bóg wrócił mi zdrowie. Poprzedni stan wyczerpania od powrotu z Czernej już się nie powtórzył. Ponadto zostałam przyjęta do Szkaplerza przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej, a rozmowa z kierownikiem duchowym uspokoiła moje obawy i ukazała mi istotne zagrożenia. Referaty i dyskusje wprowadziły mnie na Twoją, św. Tereso, drogę do Pana Jezusa".

W promieniach Bożych łask
Dzięki św. Teresie dostałam w życiu jeszcze jeden niezwykły prezent. Nie spodziewałam się, że wyruszę jeszcze kiedyś w zagraniczną podróż. Pojechałam na pielgrzymkę do Lisieux - rodzinnej miejscowości św. Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. Są na świecie miejsca, które jak soczewka skupiają światło - promienie Bożych łask, by oświetlona dusza mogła rozeznać swe słabości i "ogrzać się". Święta Teresa obsypała obficie uczestników pielgrzymki "płatkami róż" - Bożymi łaskami. Lisieux stało się moją Górą Tabor. Wkrótce po moim powrocie z pielgrzymki postacią św. Teresy zainteresował się nasz starszy syn i jego obecna żona. Odtąd w trójkę biegaliśmy na spotkania Kręgu Przyjaciół św. Teresy i wyjeżdżaliśmy na letnie Zjazdy. Jestem pewna, że czas formacji w Ośrodku wyda błogosławione owoce w ich wspólnym życiu.

Mój mąż pozostał wierny swej sympatii do o. Pio. Podejrzewam, że o. Pio dopomógł, by nie czuł się z tego powodu w naszej rodzinie osamotniony. Okazało się bowiem, że narzeczona naszego młodszego syna od dawna darzyła o. Pio wielką sympatią i doznawała opieki z jego strony. Bardzo cieszymy się z tego faktu. Pewnego dnia mąż prawie z triumfem pokazał mi fragment w książce Marii Winowskiej "Prawdziwe oblicze Ojca Pio": "Ktoś, kto bardzo dobrze zna apostoła z San Giovanni Rotondo, zapewnił mnie, że święta Teresa od Dzieciątka Jezus jest spomiędzy wszystkich świętych najbliższa sercu Padre Pio. Apostoł cudotwórca i pokorna karmelitanka, która za życia nie dokonała ani jednego cudu, postępują tą samą małą drogą zupełnego wyrzeczenia i są do siebie w wielu punktach podobni". W dniu beatyfikacji św. Teresy don Orione widział na własne oczy Padre Pio w bazylice św. Piotra w Rzymie. A tymczasem O. Pio przebywał w najściślejszym odosobnieniu, zamknięty w San Giovanni Rotondo. "Bóg otacza tych, których umiłował, najczulszymi względami. Ponieważ duchowe obcowanie kapucyna włoskiego i karmelitanki francuskiej było tak tkliwe i pełne zaufania, cóż dziwnego, że spotkali się w bazylice watykańskiej? Święta Teresa była tam na pewno z naręczem róż". Cóż, święci to przyjaciele Boga i ludzi. Dzięki Ci Najlepszy Ojcze, Miłosierny Boże za Twą miłość w Świętych Twoich. Jak słodko jest korzystać z ich pomocy.


Grażyna Matusiewicz

W: Cuda i łaski Boże, kwiecień 2005.