Łaski - Idąc wytrwale, pod prąd choroby

Święta Teresa jest patronką parafii, w której się wychowałam. Miała wielki wpływ na moją rodzinę. A zaczęło się to, kiedy moja matka przeszła na katolicyzm, wychodząc w 1962 roku za mąż za ojca. Należeli do parafii świętej Teresy w Uniontown w stanie Pensylwania. Matka nabrała wtedy wielkiego szacunku do Małego Kwiatka. Często potem prosiła ją o opiekę nad naszą rodziną.

W 1994 wykryto u matki raka piersi. Po usunięciu piersi, silnym naświetlaniu i wielu modlitwach uznano, że rak zniknął. Po pięciu latach, kiedy wydawało się, że już nie nastąpi nawrót choroby, załamała nas okropna wiadomość: znaleziono guza za płucem, w miejscu uniemożliwiającym operowanie. Rak rozprzestrzeniał się szybko do nadnercza. Lekarze dawali nie więcej niż sześć miesięcy życia, i to w dotkliwych bólach. Jesteśmy zżytą rodziną. Odziedziczyliśmy po matce wiarę i nabożeństwo do świętej Teresy, toteż natychmiast zaczęliśmy się do niej gorąco modlić o pomoc, o cud uzdrowienia matki. Gdyby to było niemożliwe, prosiliśmy, żeby oszczędzony był jej ból i mogła cieszyć się ostatnimi chwilami życia.

Matka przeszła serię naświetlań, które właściwie podziałały na guz koło płuca. Rak rozrastał się jednak i przez kręgosłup zaatakował mózg. Modliliśmy się dalej ze wzmożoną siłą. Po kilku miesiącach dokonano udanej operacji mózgu. Potem mama przeszła dodatkową chemioterapię. Mimo przypuszczeń lekarzy zdawała się niewiele cierpieć. Zaskoczyło nas, że żyła dłużej niż owe sześć miesięcy, a potem ponad rok. Poprawę obserwowaliśmy aż do momentu, kiedy nastąpił następny atak i znaleziono kolejny guz na mózgu. Przeszła drugą operację. Po osiemnastu miesiącach od śmiertelnej diagnozy zdaliśmy sobie wszyscy sprawę, że czeka nas porażka.

Pojechałam odwiedzić mamę z okazji wrześniowego Święta Pracy. Przygotowaliśmy ucztę jak na Święto Dziękczynienia, bo czuliśmy, że nie doczeka do listopada. Trzydziestego września wczesnym popołudniem nasz ksiądz udzielił mamie w szpitalu ostatniego namaszczenia. Umarła dziesięć po szóstej pierwszego października, w dniu świętej Teresy. To zrządzenie pomogło nam znieść ból i żałobę. Wierzymy, że Teresa pomogła matce pogodnie przeżyć te osiemnaście miesięcy. Ufamy, że jej ukochana święta opiekowała się matką w chorobie i jest teraz z nią w niebie.

I jeszcze coś. Kiedy dowiedzieliśmy się o diagnozie, ojciec przyniósł mamie żółtą różę. Włożył ją do wazonu i postawił koło ulubionej figurki świętej Teresy. Róża ta nie zwiędła podczas całych osiemnastu miesięcy. Zasuszyła się pięknie, zachowując kolor i delikatny kształt. Ciągle stoi koło figurki, choć minęło trzy i pół roku. Jest to dla nas trwały znak opieki Teresy nad matką.

Paula, Ohio

W: E. Ficocelli, Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż, Kraków 2005.