Łaski - Święta na czas kryzysów

Wychowałam się w katolickiej rodzinie. Nabożeństwo do świętej Teresy miał mój ojciec Thaddeus, którego wszyscy nazywali Ted. Kiedy tylko był jakiś problem — kryzys, choroba czy śmierć — mówił, że będzie się modlił do Małej Teresy, bo ona zawsze wysłuchuje i wstawia się za proszącymi. Uważał, że dzięki niej wrócił z II wojny światowej. Byłam typowym dzieckiem: słyszałam, co ojciec ciągle mówił o świętej Teresie, ale wcale nie brałam tego do serca.

Dopiero jako osoba dorosła zrozumiałam ojca. W ciągu trzech lat w moim życiu wydarzyło się wiele okropnych rzeczy. Ojciec, cierpiący na neuropatię związaną z cukrzycą, stał się obłożnie chory. Ja z kolei musiałam poddać się operacji kręgosłupa, po której przez cztery miesiące musiałam leżeć na plecach bez ruchu. Matka opiekująca się nami padała ze zmęczenia. Kiedy już wróciłam do pracy, dowiedziałam się, że zakład podlega redukcji i w każdej chwili, po dwudziestu czterech latach pracy, mogę się spodziewać zwolnienia. Byłam już w średnim wieku, ale stałam przed koniecznością zmiany zawodu, więc zapisałam się na uczelnię. Ledwie zaczęłam studia, umarł ojciec. Na domiar złego u mojej, od wielu lat, sympatii, Rona, odkryto marskość wątroby...

Mimo że regularnie chodziłam na Mszę, potrzebowałam jeszcze czegoś, żeby wyjść z tego kryzysu. Postanowiłam zacząć nowennę i prosić o wstawiennictwo świętą Teresę. Skoro tak wspomagała ojca, może potrafiła pomóc i mnie. W tym czasie zdarzyło się coś dziwnego. Ot, tak sobie, poszliśmy z Ronem do centrum handlowego. Gawędząc, chodziliśmy bez celu. Gdy znaleźliśmy się w dziale z dodatkami, coś mnie nagle pociągnęło do obramowanej na złoto kartki, leżącej między portfelami. Była to kartka z wizerunkiem świętej Teresy. Nigdy takiej nie widziałam. Nie mogłam się też nadziwić, że leżała właśnie w takim miejscu. Czy mógł to być znak od świętej, że usłyszała moją modlitwę? Zadrżałam na samą myśl. Wiedziałam też, że nie mogę tego obrazka tam zostawić, przecież miał trafić do mnie. Wybrałam parę skarpetek i razem z nim przyniosłam do kasy. Sprzedawczyni wydała mi paragon na skarpetki i bez słowa włożyła je do torby razem z obrazkiem. Niedługo potem Ron kupił mi medalik ze świętą Teresą, który poświęcił nasz ksiądz. Nosząc medalik i odmawiając codziennie nowennę, czułam jej bliskość.

Ron, który także wychowywał się w katolickiej rodzinie, za młodu przestał chodzić do kościoła. Dopiero kiedy się poznaliśmy, z powrotem zaczął chodzić na Msze. Bardzo się z tego cieszyłam. Chociaż nie był z mojej parafii, regularnie przystępował ze mną do sakramentów. Zawsze, kiedy śpiewano „Nie bójcie się”, mówił, że to jego ulubiony hymn. Dałam Ronowi kartkę z modlitwą do świętej Teresy, żeby mu pomagała w chorobie. Chodził na Mszę, jak długo dał radę. Umarł w szpitalu w wieku zaledwie czterdziestu siedmiu lat, trzy miesiące przed moim ukończeniem studiów.

Jego śmierć była dla mnie okropnym ciosem i pogrążyła mnie w zamęcie. Nie przestawałam jednak odmawiać nowenny. Rodzina Rona zajęła się pogrzebem. Jego siostra zawiadomiła mnie, że ponieważ Ron formalnie nie należał do żadnej parafii, nie będzie Mszy świętej pogrzebowej. Bardzo się zdenerwowałam. Ron chodził przecież ze mną na Msze i co niedzielę przystępował do Komunii! Chyba będzie można znaleźć księdza, który odprawi Mszę żałobną. Postawa jego siostry sprawiła mi dużą przykrość. Czując bezradność, zwróciłam się do Teresy. Następnego dnia siostra Rona znów zadzwoniła, tym razem z wiadomością, że znaleźli księdza i parafię, w której odprawiona zostanie Msza za Rona. Pamiętam jeszcze to uczucie ogromnej ulgi i wdzięczności. Moje modlitwy zostały wysłuchane. Dowiedziałam się, że kościół, w którym miało to się odbyć, nosi imię świętej Teresy.

Do domu pogrzebowego przyszłam wcześniej, żeby pobyć chwilę sam na sam z Ronem. Kiedy przyszedł ksiądz, rozpłakałam się ze wzruszenia. Był to wspaniały człowiek. Bardzo mnie pocieszyły jego słowa. W końcu zapytałam go o imię. W odpowiedzi usłyszałam, że nosi rzadkie imię Thaddeus, ale mogę zwracać się do niego Ted. Odjęło mi mowę — tak przecież miał na imię ojciec. Z kolei w kościele organista zagrał na wejście pieśń „Nie bójcie się”. Wiedziałam już, że wszystko będzie tak, jak powinno. Gdy, starając się zapanować nad sobą, usiadłam w ławce, naprzeciw zobaczyłam figurę świętej Teresy. Cały ten dzień był pełen znaków opieki Teresy.

Ron został pochowany na cmentarzu oddalonym od mojego domu o jakąś godzinę drogi. Parę miesięcy później pojechałam odwiedzić grób. Postawiono już nagrobek. Przybliżywszy się, zobaczyłam, że na płycie nagrobnej znajdował się wizerunek świętej Teresy.

Do dziś odmawiam nowennę, która była na obrazku znalezionym w sklepie. Postarałam się o dodatkowe jego egzemplarze i rozdałam znajomym, nawet nie-katolikom. Przeczytałam wiele książek o życiu Małej Teresy i wydaje mi się, że ją dobrze znam. Modlę się, żeby Ron mnie do niej zaprowadził, kiedy spotkamy się w niebie.

Mary Jane, Pensylwania

W: E. Ficocelli, Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż, Kraków 2005.