Uzdrowiony bark

Wśród licznej wspólnoty zamieszkałej w naszym Domu Zakonnym w Szczyglicach przebywa ponad dziesięć sióstr starszych. 7 marca 2007 r. - jedna z nich - 93-letnia s. Rafaela, schodząc na wieczorne modlitwy, spadła ze schodów. Potłukła się mocno i nie mogła ustać na nogach. Zniosłyśmy ją na krześle do samochodu i wraz z s. Sylwerią pojechałyśmy do Szpitala im. Narutowicza w Krakowie. O godzinie 19 s. Rafaela została przyjęta na Izbie Przyjęć. W szpitalu przenosiłyśmy bezwładną i sztywną z bólu siostrę kilkanaście razy w celu dokonania zaleconych badań. Siostra była szczupła, ale jej bezwład spowodował, że była ciężka. Po otrzymaniu pierwszej pomocy ok. godz. 23 wróciłyśmy do domu. Już przy szpitalu, gdy wsiadłam do samochodu, nie mogłam prawą ręką włączyć biegów. Nie mogłam też z samochodu zanieść s. Rafaeli do domu.

Rozpoczęło się dla mnie siedem miesięcy nieprzespanych nocy, trudności w ubieraniu, wstawaniu i wykonywaniu innych czynności, które spełniam z racji powierzonych obowiązków. W tym czasie chodziłam kilka razy do lekarzy specjalistów. Dwukrotnie byłam na rehabilitacji, gdzie miałam zalecony - laser, krioterapię, diadynamik, ćwiczenia, zastrzyki, tabletki przeciwbólowe itd. W tym czasie również chodziłam do pracy, w której była mi m.in. potrzebna sprawność rąk. Palce sztywniały mi i siniały. Prawa ręka była coraz bardziej "obojętna". W tym okresie kończyłam również podyplomowe studium na UJ w Krakowie - chodziłam na zajęcia, pisałam referaty, zaliczenia, pracę dyplomową, która wymagała ode mnie nie tylko wysiłku umysłowego, ale i sprawności fizycznej. Rękę wkładam do kieszeni habitu, by jej gdzieś nie "zostawić". Jazda samochodem, tłok w tramwaju, autobusie czy nawet życzliwy gest sprawiał ból. Po drugiej rehabilitacji, która miała miejsce pod koniec sierpnia, zauważyłam raczej pogorszenie niż poprawę sprawności. Tłumaczyłam sobie, że ma być przecież lepiej. Lekarze też twierdzili, że może mi się wydaje, że mnie boli. 5 września 2007 r. wykonano USG barku prawego, które wykazało... wysięk rotatorów. Płynny obraz przemawia za przebytym stanem zapalnym kaletki lub krwiakiem kaletki. Ścięgno nadgrzebieniowe ścieńczałe... odpowiada przebytemu naderwaniu itd... Diagnozę tę potwierdził wykonany dwanaście dni później rezonans magnetyczny. Lekarze zastanawiali się czy wykonać operację.

Nowenna

Starałam się nie mówić, że mnie boli, choć nie zawsze dało się ukryć łzy, które samoczynnie płynęły, ból i nadszarpnięte nerwy. Zdawałam sobie sprawę, że ci, którzy są obok mnie, cierpią więcej. Jak choćby siostry starsze poprzez swoje wypracowanie i ofiarne życie, a także osoby, które doświadczyły tragizmu nieudanego związku małżeńskiego. W nocy - kiedy zamiast spać, mogłam tylko drzemać - ręka i prawa część ciała drętwiały mi i stawały się zimne. Te sytuacje, jak i wypowiedzi osób mnie otaczających, pozbawiły mnie nadziei dalszego szukania pomocy tu na ziemi. Cieszyłam się, że "dojrzewałam" do tego, by modlić się o swoje uzdrowienie i nie szukać złudnych, prowizorycznych podpórek. Zbiegło się to z datą 22 września, kiedy również w naszym Zgromadzeniu rozpoczyna się nowenna do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, za przyczyną której bardzo wiele osób otrzymało "deszcz róż". Wielu z tych łask sama wcześniej doświadczyłam i wiedziałam o ich otrzymaniu przez inne osoby. W trakcie tej nowenny podzieliłam się z dwiema siostrami wieścią, że modlę się o uzdrowienie barku.

Uzdrowienie

W niedzielę 3 0 września 2007 r. po godz. 14 poszłam do kaplicy. Pomodliłam się, ucałowałam relikwie św. Teresy do Dzieciątka Jezus, a następnie - ze względu na kilkumiesięczny ciągły brak snu spowodowany bólem oraz ogólne wyczerpanie organizmu -położyłam się na godzinę. Nie przypominam sobie, by podczas tego snu coś mnie bolało. Wstając z łóżka przez "pomyłkę" oparłam się na prawej ręce. Zauważyłam, że bark w ogóle już mnie nie boli. Wykonałam prawą ręką wiele czynności - nie bolała. Gdy uciskałam bark, również mnie nie bolał. Noc z 30 września na 1 października 2007 r. była pierwszą nocą, którą przespałam bez bólu i drętwoty prawej strony ciała. Rano poszłam do pracy i bez trudności wykonywałam wszystkie obowiązki. Pozbyłam się też lęku, że za chwilę coś upuszczę. Po raz pierwszy od siedmiu miesięcy palce u prawej ręki nie drętwiały mi, choćby przy pisaniu na komputerze. W godzinach popołudniowych odebrałam kolejne, niestety, coraz gorsze wyniki z wykonanego badania RM. W tej sytuacji właściwie było już mi obojętne, co będzie napisane. Tego samego dnia wysiadając z tramwaju, przypadkowy mężczyzna niechcący potrącił mnie w ramię. Byłam mu za to... niezmiernie wdzięczna. Zrobił mi dobry uczynek, potwierdzając, że faktycznie bark już mnie nie boli.

"Wszystko jest dobrze"

Następnego dnia - kiedy uroczyście obchodziliśmy wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus - dopiero podczas kolacji powiedziałam siostrom, iż doznałam łaski uzdrowienia za przyczyną Świętej. Siostry były zaskoczone i ucieszone, że stało się to w naszej wspólnocie. Wysłały mnie, bym poszła jak najszybciej zrobić badanie, aby to uzdrowienie potwierdzić medycznie. USG udało się wykonać już 3 października 2007 r. Badała mnie ta sama pani doktor, u której byłam przed odprawieniem nowenny. Jej zaskoczenie było duże. - Przecież dobrze zrobiłam badanie... - mówiła sama do siebie. - Takie badanie wykonuję ponad 20 lat... mam doświadczenie zawodowe.... nigdy nie spotkałam się z tym, by dokonała się taka zmiana... nawet nastąpił przyrost mięśnia 3-4 cm... Przekazałam jej, że nie przyszłam podważać jej kompetencji w wykonywaniu badania. Z prostotą powiedziałam, że odprawiłam nowennę do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, a to badanie wskazuje na to, że prawy bark został uzdrowiony. Przyszłam tylko na badanie w celu medycznego potwierdzenia, że wszystko jest dobrze.

"Ktoś tajemniczo wyrehabilitował"

Sytuacja powtórzyła się, gdy poszłam na konsultację do lekarza specjalisty rehabilitacji z wynikami badań. Po dokładnym zbadaniu lekarka potwierdziła, że bark został uzdrowiony i nastąpił widoczny przyrost mięśnia - tak jakby Ktoś go tajemniczo wyrehabilitował... Po tym wszystkim - ku zaskoczeniu i radości (z faktu uzdrowienia barku) pań z rehabilitacji, u których byłam od kilku miesięcy stałą pacjentką - poszłam wykreślić się z kolejki do następnej rehabilitacji.

Pozostaję w dziękczynieniu za otrzymane łaski. Bo uzdrowienie barku nie było jedyną łaską, o którą się modliłam w czasie tej nowenny - pewnemu małżeństwu urodziło się bez komplikacji upragnione dziecko i jest zdrowe, doszło do pojednania się z Panem Bogiem, nastąpiła przemiana w posłudze kapłańskiej, dokonała się przemiana wewnętrzna i przeproszenie po kilku latach.

A sam fakt uzdrowienia, którego osobiście doznałam, również wpłynął na wspólnotę, w której jestem. To były takie niespodziewane "nawiedziny" - deszcz róż - następny promyk nadziei, wzrost wiary i miłości Boga. To był znak obecności św. Teresy od Dzieciątka Jezus - patronki naszego zgromadzenia w codziennym uświęcaniu się na małej drodze dziecięctwa duchowego.

W: Cuda i łaski Boże, wrzesień 2010.