Łaski - Medal zdobyty razem z Teresą

Od kiedy pamiętam, żywię specjalną cześć dla świętej Teresy z Lisieux. Zawsze czułam, że mogę się z nią świetnie porozumieć. Była młoda i tak bardzo oddana Bogu. Jestem mniej więcej w jej wieku, dlatego łatwo mi zwracać się do niej.

Wychowałam się w South Jersey i — czy to nie znamienne?

— chodziłam do szkoły przy parafii świętej Teresy w Runnemede (zanim ojca przeniesiono do Houston). Pamiętam figury Tereski z naręczem różowych róż. Ponieważ wróżono mi sukcesy w łyżwiarstwie figurowym, matka woziła mnie po całym kraju na najlepsze szkolenia. To było dla całej rodziny bardzo trudne. Wiele razy wydawało się, że nie jest dobrze, i nie było. Wtedy prosiłam świętą Teresę o poprawę sytuacji. Czasem, nie wiadomo skąd, dostawałam różowe róże, i myślami biegłam do niej.

W lutym 1998 roku jechałam na Zimową Olimpiadę do Nagano w Japonii. Mieszkałyśmy wtedy z mamą pod Detroit. Nadszedł dzień wyjazdu i zrobiło się późno. Musiałyśmy jeszcze pobiec na lodowisko, bo czegoś zapomniałam. W ostatnim momencie coś mamę tknęło, żeby sprawdzić, czy nie przyszła jakaś korespondencja na adres ośrodka sportowego. To było dziwne, bo nie miałyśmy czasu, samolot już czekał. I rzeczywiście, była: od paru dni leżała nieduża przesyłka. Otworzyłyśmy ją w drodze na lotnisko. Były tam dwie piękne różowe róże, tak świeże, jakby je ścięto przed chwilą, a przecież powinny zwiędnąć, bo wysłano je dziesięć dni wcześniej. Przysyłał mi je znajomy ksiądz, i muszę powiedzieć, że nigdy mi tak bardzo nie były potrzebne, jak właśnie wtedy...

Podczas olimpiady, kiedy tylko czułam stres, myślałam o świętej Teresie i tych wyjątkowych różach. Po zdobyciu złotego medalu pierwsze podziękowania poszły do mojej niebieskiej mistrzyni, bo to ona pomogła mi osiągnąć cel.

Tara Lipinski

W: E. Ficocelli, Kwiatki świętej Tereski czyli deszcz róż, Kraków 2005.