Łaski - Zaczęło się od szyderstwa...

Ta opowieść jest naprawdę niezwykła. Napisałam nawet do sanktuarium świętej Teresy z zapytaniem, czy może coś podobnego komuś się wydarzyło, ale nikt nic takiego nie zgłaszał...

Kilka lat temu relikwie świętej Teresy z Lisieux przywędrowały do Katedry świętego Piotra w Erie, w Pensylwanii. Gdziekolwiek przybywały, ściągały wielkie tłumy, i w Erie nie było inaczej. Zdziwiłam się, kiedy znajoma, która wiele lat wcześniej odeszła od wiary, zapytała, czy nie wybiorę się z nią zobaczyć relikwii. Ona nie tylko przestała chodzić do kościoła, ale chętnie naśmiewała się z wierzących, dlatego nabrałam wątpliwości. Chciała — jak twierdziła — dobrze się uśmiać. Nie brała spraw religijnych poważnie, z drugiej jednak strony coś ją tam ciągnęło. Nie mogę powiedzieć, żebym w tym okresie miała wielkie nabożeństwo do Małej Teresy, ale w przeszłości odmówiłam do niej kilka razy litanię. Nie podobało mi się, że znajoma szła do kościoła ze złą wolą i powiedziałam jej, że takim nastawieniem wyzywa los. Ale ona uparła się, że pójdzie.

Pod katedrą zastałyśmy ogromny tłum. Wiele znanych nam osób zagadnęło do mnie z uśmiechem. Co dziwne, nikt nie zwrócił się do znajomej, tak jakby była niewidzialna. Zaczęło ją to irytować, zwłaszcza kiedy stałyśmy w długiej kolejce. Im bliżej byłyśmy wejścia do katedry, tym bardziej ją to raziło. Denerwowała się coraz wyraźniej. Kiedy przyszła nasza kolej, żeby zbliżyć się do relikwiarza, zauważyłam jej wahanie. Wcześniej też się zawahała, przechodząc obok dwóch wielkich mis, wypełnionych komunikantami przygotowanymi do konsekracji (nigdy dotąd nie spotkałam się z tym) podczas Mszy po uczczeniu relikwii. Stałam przy urnie z relikwiami i z szacunkiem wyciągnęłam ku niej rękę. Po chwili niepewnie popatrzyłam na znajomą i powiedziałam: „No. Przecież o to chodziło. Dlaczego jej nie dotkniesz?”. W tym momencie obie położyłyśmy ręce na obudowie relikwiarza.

Nagle usłyszałam silny męski głos: „Ja Jestem”. W tym samym momencie poczułam, jakbym stała w intensywnym świetle pochodzącym z góry, jakby słońce wpadało przez okno w dachu. Cofnęłam się zdumiona i rozglądnęłam dookoła — nikt, nawet stojące obok karmelitanki, nie wydawał się doświadczać czegoś podobnego. Jednocześnie moja znajoma poczuła się słabo. Miałam nadzieję, że pomoże jej świeże powietrze. Po wyjściu z katedry podzieliłam się z nią tym, co usłyszałam i zobaczyłam. Ona tego nie doznała, a na samo wspomnienie relikwii znowu źle się poczuła. Chciała nawet wrócić do środka, żeby przekonać się, czy jej przejdzie, ale wejść nie mogła. Mnie się natomiast udało. Koniecznie chciałam sprawdzić, skąd mogło pochodzić to światło. Do dnia dzisiejszego nie wiem. W katedrze nie ma okien dachowych, nie było tam też wtedy żadnych reflektorów.

Znajoma czuła się słabo na każde wspomnienie wizyty w katedrze. Postanowiła jednak dowiedzieć się czegoś więcej o świętej Teresie, ale nie mówiła wiele na ten temat. Mniej więcej w rok później dostałam od niej e-mail. Odkryła, że istnieje Sanktuarium świętej Teresy w Niagara Falls w Kanadzie, stosunkowo niedaleko od nas. Postanowiła je odwiedzić, a ja, chociaż nie wiedziałam dlaczego, zgodziłam się jej towarzyszyć. Zabrałyśmy jeszcze jedną osobę. Sanktuarium znajduje się na terenie klasztoru karmelitańskiego. Jest tam też stary kościółek pod wezwaniem Matki Bożej, Królowej Pokoju. Wzięłyśmy udział we Mszy, podczas której znajoma śpiewała i modliła się z zapałem. W czasie zwiedzania sanktuarium przyglądałam się licznym obrazom Małej Teresy. Zainteresował mnie szczególnie jeden, bo uderzało w nim podobieństwo rysów znajomej. Zauważyła to także nasza koleżanka.

Klasztor posiada na stałe relikwie świętej Teresy, które wystawione są w małej kaplicy w osobnym budynku. Kaplica, jak w dawnych klasztorach, podzielona jest na pomieszczenia dla duchownych, zakonnic i świeckich. Relikwie znajdują się przy bocznym ołtarzu, za kordonem ze sznurów, w cichej i przyciemnionej części kaplicy. Znajoma podeszła bliżej, usiadła i przez długą chwilę patrzyła na nie. Przyglądałyśmy się jej z niepokojem. Po jakichś dwóch godzinach zapytałam, czy miałaby ochotę podejść jeszcze bliżej relikwii. Nieśmiało skorzystałyśmy ze specjalnego pozwolenia, trochę obawiając się reakcji naszej znajomej. Położyłyśmy ręce na urnie, i oto kobieta, która rok wcześniej śmiała się z tych „głupstw”, teraz została napełniona uzdrawiającym ciepłem.

Od tej pory wracałyśmy tam wiele razy. Spędzamy długie godziny przy tej wielkiej świętej, a znajoma przynosi róże i składa dziękczynne modły. Jest to prawdziwy cud.

Dzięki Ci, święta Tereso!

Carol, Pensylwania

W: E. Ficocelli, Kwitki świętej Tereski czyli deszcz róż, Kraków 2005.