Georges G. mieszkał w Bretanii - regionie Francji uznawanym za bastion katolicyzmu. Nie podzielał jednak religijnych przekonań Bretończyków. Był łobuzem, alkoholikiem z trzynastoletnim stażem, aktywnie walczącym z Kościołem ateistą.
Pod koniec grudnia 1991 r. 45-letni Georges G. - jak zwykle pijany - wtoczył się do baru "Le Tycoz" w Morlaix - ulubionego miejsca spotkań różnej maści lewicowców. Sam nie wiedział, jak to się stało, że chwilę wcześniej wstąpił do kościoła, skąd wziął karmelitańskie pismo "Therese de Lisieux". Był wczesny wieczór. W barze siedziało dwunastu klientów. W kominku buzował ogień. Właściciel odmówił obsłużenia pijanego mężczyzny i ostentacyjnie wyszedł na pięterko sprzątać ze stolików. Rozeźlony odmową, Georges G. wrzucił trzymane w ręku pisemko do ognia i wdał się w rozmowę z pozostałymi klientami. Po 15 minutach wszyscy spojrzeli w stronę kominka. Pismo spłonęło, za wyjątkiem... fotografii św. Teresy z krzyżem, która unosiła się płasko ponad płomieniami. Zgromadzeni w barze ludzie oglądali to zjawisko jak sparaliżowani. Po kolejnych 15 minutach obserwacji Georges G. wyjął nietkniętą fotografię z kominka. Kiedy włożył ją doń odwrotnie - fotografia natychmiast spłonęła. Ze strachu wytrzeźwiał. Później poprosił o wytłumaczenie tego zjawiska profesorów fizyki i chemii. Nikt nie wiedział, dlaczego tak się stało. Ich zdaniem, fotografia powinna spłonąć wraz z całym pismem. To był pierwszy cud. Mimo to Georges G. nie nawrócił się ze złej drogi - dalej pił i grzeszył.
Siedem miesięcy później znowu pijany jechał na rowerze wiejską drogą. Nagle zauważył przed sobą nowiutkiego peugeota 205 GTI. Auto uderzyło weń z całej siły i roztrzaskało się o pobliski mur. Pasażerowie peugeota nie odnieśli obrażeń, a on miał tylko złamaną nogę. To był drugi cud.
Złamana noga nie chciała się jednak goić. Zniszczonemu alkoholem mężczyźnie groziła amputacja kończyny. Jako jedyne lekarstwo chirurg zalecił mu... modlitwę. Jemu! Ateiście, który nie wierzył ani w Boga, ani w diabła! Było jednak coraz gorzej i przestraszony Georges G. przyrzekł, że jeśli wyzdrowieje, przestanie pić i uda się w pielgrzymce do Lisieux. Po kilku miesiącach noga została wyleczona, a jedynym śladem po wypadku jest dziś lekkie utykanie. To był trzeci cud.
Realizując przyrzeczenie Georges G. złożył podanie o przyjęcie na kurację odwykową w Lorient. 15 maja 1993 r. poinformowano go, że 18 maja może rozpocząć kurację. Nie mógł zacząć jej pijany - tak więc 17 maja odstawił alkohol. 17 maja! W rocznicę kanonizacji św. Teresy. To był czwarty cud.
Od tej pory był w Lisieux już sześć razy. Nawrócił się 6 czerwca 1995 r. podczas pogrzebu koleżanki. "Byłem wiarołomcą, wyrzutkiem, zadżumionym, dopóki mała Teresa nie wyciągnęła do mnie ręki" - pisze w swym świadectwie. Dziś już nie pije, stara się przestrzegać Bożych przykazań, odkrył, że Bóg jest miłością. Dzięki św. Teresie, która wyciągnęła go... z płomieni piekła.
Na podst.: Guy Gaucher, "Je voudrais parcourir la terre...", Editions du Cerf, oprac. hb
W: Cuda i łaski Boże, kwiecień 2005.