Przybyłam tu, aby ratować dusze

Gdy brama klauzury zamknęła się za Teresą na zawsze, Święta zapisała w swoim notatniku: "Przybyłam tu, aby ratować dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów". Teresa pragnęła przyprowadzić do Jezusa Miłosiernego jak najwięcej dusz. Rozumiała także, że trud posługi kapłańskiej wymaga modlitewnego wsparcia. Chciała stać się ofiarą całopalną Miłości Miłosiernej. Za nawrócenie grzeszników ofiarowała modlitwy, umartwienia i wielkie cierpienia, które stały się jej udziałem. "Nie przeżyłam ani jednego dnia bez cierpienia. Ani jednego" - wyzna na łożu śmierci.

Wielki Czwartek Teresy

W Karmelu dni biegły Teresie na wypełnianiu codziennych obowiązków wobec Boga i wspólnoty zakonnej. Najwyższa z sióstr Martin wyglądała na osobę silną, dobrze radzącą sobie z trudami życia klasztornego. W rzeczywistości jednak jej zdrowie zaczęło się załamywać. Teresa nigdy nie narzekała. Nawet w mroźne dni, gdy dosłownie drętwiała z zimna, nie okazywała tego, np. zacierając ręce czy kuląc się, jak to robiły inne siostry. Jej organizm w końcu jednak zaczął się buntować. Pierwsze wyraźne sygnały poważnej choroby wystąpiły podczas Wielkiego Tygodnia 1896 roku. W Wielki Czwartek wieczorem, gdy kładła się spać, dostała ataku kaszlu, a z jej ust wypłynął strumień krwi. Zrozumiała, że zaczyna się dla niej pełna lęku noc w Ogrojcu - czas poprzedzający konanie. Miała wtedy 23 lata. Świadomie zaczęła towarzyszyć Jezusowi w Jego Męce.

Próba wiary

Ostatnie kilkanaście miesięcy życia to długa agonia. Teresa coraz wyraźniej słabła, z coraz większym trudem podnosiła się z łóżka. Robiła to głównie po to, by uczestniczyć we Mszy św. i modlitwach. Musiała zrezygnować z prac wykonywanych na rzecz wspólnoty. Wczesną wiosną następnego roku znów wystąpiły krwotoki. Stało się jasne, że to gruźlica - wówczas choroba nieuleczalna. Do cierpień fizycznych doszły stokroć straszniejsze męczarnie duchowe. Doświadczała pokus przeciw wierze i nadziei, dręczyły ją lęki i niepokoje duszy. Była to dla niej najcięższa próba wiary. Próba, z której Teresa wyszła zwycięsko.

Straszliwa agonia

Cierpienie Teresy narastało z miesiąca na miesiąc: bezustanny kaszel, ciągła gorączka, krwotoki płucne, torsje i powolne duszenie się... "Nigdy nie przypuszczałam, że można tyle cierpieć. Nigdy, nigdy!" - zwierzyła się matce Agnieszce od Jezusa, czyli rodzonej siostrze Paulinie. "Brakuje mi ziemskiego powietrza, kiedyż Pan da mi powietrze niebieskie?". W tamtych czasach nie znano metody podawania tlenu i uśmierzania bólu konającego. Agonia Teresy była straszliwa. Miała przekrwioną twarz, sine ręce, zimne nogi. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, a z piersi wydobywało się przerażające rzężenie. Krótko przed śmiercią siostry klęczące przy jej łóżku zobaczyły, jak z ogromnym wysiłkiem uniosła się na łóżku. Ściskając w dłoni krucyfiks powiedziała: "Kocham Go! Mój Boże, kocham Cię!" To były jej ostatnie słowa. 30 września 1897 r. siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza oddała ducha, a świat zyskał wielką orędowniczkę w niebie. "Byłam świadkiem jej długiego, pięknego spojrzenia jak w ekstazie w chwili, gdy umierała" - napisała później jedna ze współsióstr małej Teresy.

Ekskomunikowany karmelita

Za życia Teresy środowiskiem karmelitańskim wstrząsnął postępek pewnego zakonnika, który wystąpił z Karmelu, ożenił się i założył sektę, za co został ekskomunikowany. Teresa, wbrew dobiegającym zewsząd głosom oburzenia, nie potępiała odstępcy. Z zatroskaniem śledziła jego los, zbierała informacje prasowe na jego temat i gorąco się za niego modliła. Przed śmiercią ofiarowała za niego swą ostatnią Komunię św. Kiedy w 1911 r. ów zakonnik znalazł się na łożu śmierci, przyniesiono mu Dzieje duszy (dzieło napisane przez Teresę) i powiedziano mu, że Święta modliła się za niego. Ostatnie słowa umierającego grzesznika brzmiały: Mój słodki Jezus.

Patronka misji

Kiedy Zelia Martin nosiła pod sercem swe najmłodsze dziecko - Teresę, marzyła, że zostanie ono kiedyś kapłanem misjonarzem. A gdy urodziła się dziewczynka, nie mogła przypuszczać, że Bóg w tajemniczy sposób spełni jej pragnienie. Głos powołania zaprowadził 15-letnią Teresę za klauzurę, której nie opuściła aż do śmierci. A jednak po latach Kościół ogłosił ją patronką misji. Teresa bowiem bardzo pragnęła być misjonarką. Była jednak zbyt słabego zdrowia, by przełożeni pozwolili jej na spełnienie tego życzenia. Nie mogąc wyjechać na misje, dostrzegła inną drogę realizacji swojego pragnienia: drogę miłości i pokuty. Wybrała dwóch misjonarzy, których wspierała modlitwą i ofiarą cierpienia. W ten sposób przygotowywała grunt pod ich działalność, by zdobywali ludzkie serca dla Chrystusa. Pierwszym bratem duchowym Teresy został Maurycy Belliere, który wyjechał do Afryki jako misjonarz, a drugim - Adolf Roulland, który pojechał głosić Ewangelię w dalekich Chinach. O potrzebie modlitwy i ofiary za misjonarzy najlepiej świadczą listy duchowych braci Teresy: "Nie ustawaj w modlitwach za mnie. Trudno Ci sobie wyobrazić, jak one mnie krzepią i ile przynoszą dobrego" (Maurycy Belliere). "Wytrwam szczęśliwy, gdyż wiem, że Bóg pobłogosławi nasz apostolski trud, mój i Twój. Na górze Karmel ktoś będzie modlić się o zwycięstwo dla tego, który walczyć będzie na równinie" (Adolf Roulland).

W: Nasza Arka, listopad 2005.