Rodzina godna nieba

Dobry Bóg dał mi ojca i matkę bardziej godnych nieba niż ziemi. Prosili Pana, aby dał im dużo dzieci i aby wszystkie Mu się oddały. Pragnienie to zostało wysłuchane. Czworo małych aniołków odleciało do Nieba, a pięcioro na arenie życia obrało Jezusa za Oblubieńca - w tych pełnych miłości słowach napisanych w roku swojej śmierci św. Teresa wspomina tych, którzy tworzyli jej rodzinny dom: rodziców i rodzeństwo.

Mały trzpiot

Św. Teresę od Dzieciątka Jezus świat zna jako Teresę z Lisieux. Lecz historia jej życia rozpoczęła się 90 kilometrów od Lisieux - w miejscowości Alençon. Tu właśnie 2 stycznia 1873 r. urodziła się przyszła Święta. Teresa była ostatnim z dziewięciorga dzieci państwa Martin. Jako najmłodsza była rozpieszczana i otaczana czułością przez rodziców oraz siostry. Mała Terenia była dzieckiem niezwykle wrażliwym i żywiołowym. Potrafiła być nieznośnym trzpiotem i uparciuchem, który wpadał w złość i tupał nóżkami. Jednak łatwo jej to wybaczano, bo swoją wdzięcznością i dobrym serduszkiem zjednywała wszystkich. W jednym z listów Zelia Martin tak pisała o swym ukochanym dziecku: "Właśnie maleńka przyszła pogłaskać mnie rączką po twarzy i uściskać. To biedne małe nie chce mnie ani na chwilę opuścić, jest stale ze mną; bardzo lubi chodzić do ogrodu, ale jeśli mnie tam nie ma, nie chce zostać i płacze tak długo, aż ją do mnie przyprowadzą".

Żegnaj, Mamusiu

Teresa była niezwykle związana z matką, od której zaznawała najczulszej miłości i troski. Matka była także jej pierwszą przewodniczką na drodze do Boga. To ona uczyła ją pierwszych dziecięcych modlitw. Jakże wielkie były zatem cierpienie i opuszczenie czteroletniej Teresy, kiedy umarła jej mama. Zelia Martin jeszcze przed urodzeniem ostatniego dziecka cierpiała na guza piersi, który z czasem przerodził się w nowotwór. Jej ostatnie dni na ziemi naznaczone były wielkim cierpieniem. W umysł i serce czteroletniego dziecka zapadły wszystkie szczegóły przebiegu choroby matki. Od tamtej pory Terenia nie będzie już tym samym dzieckiem. Po latach napisze: "Po śmierci Mamusi moje usposobienie zmieniło się całkowicie; dotąd żywa nad miarę, skłonna do wynurzeń, stałam się nieśmiała i łagodna, zbyt przewrażliwiona. Wystarczyło jedno spojrzenie, a zalewałam się łzami".

Ludwik i Zelia Martin

Rodzice małej Teresy byli ludźmi niezwykłej miary. Najgłębszym sensem i treścią ich życia była głęboka wiara w Boga. Zanim Opatrzność Boża połączyła ich losy, każde z nich bardzo poważnie myślało o życiu konsekrowanym. Ich powołanie okazało się jednak inne, zaś na drogę służby Bogu i Kościołowi wstąpiło pięcioro ich dzieci.

W czerwcu 2003 r. arcybiskup Milanu podpisał dokument stwierdzający cudowne uzdrowienie małego Pietro Schiliro dokonane za przyczyną czcigodnych Ludwika i Zelii Martin. Chłopiec urodził się z wadą płuc tak wielką, że miał trudności z oddychaniem nawet po podłączeniu do specjalnej aparatury. Było jasne, że chłopiec nie przeżyje. Jednak miłości zawsze towarzyszy nadzieja. Rodzice zwrócili się z błaganiem o wstawiennictwo do małżeństwa Martin. W tym samym czasie do parafii, gdzie mieszkała rodzina Schiliro, przybyły relikwie małej Tereski. Do błagań rodziców Pietra przyłączyli się wszyscy parafianie. Kilka dni później dziecko zaczęło samodzielnie oddychać. Żaden lekarz nie potrafił wyjaśnić, jak to się stało. Uznanie tego uzdrowienia za cud może być decydujące w procesie beatyfikacyjnym małżeństwa Martin.

W: Cuda i łaski Boże, wrzesień 2010.